Amerykański sen – przepis na katastrofę

Jednym z największych problemów w dzisiejszej polityce jest polaryzacja społeczeństwa i wieczna kłótnia o wszystko. To dzieje się nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Obok tego pojawia się też druga kwestia – apatii i zmęczenia polityką. Społeczeństwo obywatelskie nie jest jednolite, a poza tym trudno znaleźć wyznacznik „aktywności obywatelskiej”. W podsumowania naukowym pt.  „Społeczeństwo obywatelskie. Badania, praktyka, polityka” ( grudzień 2014) autorstwa Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego szczegółowo opisane są różne przejawy aktywności obywatelskiej.

Dla mnie jako obserwatora jednym z najciekawszych wyróżników jakiejkolwiek aktywności politycznej jest uczestniczenie w różnych dyskusjach i debatach – zarówno tych tradycyjnych jak i tych internetowych. Chociaż te dyskusje cieszą się różnym poziomem zarówno merytorycznym jak i kulturalnym to świadczą one o tym, że społeczeństwo obywatelskie jako takie jeszcze żyje.

Jednocześnie warto zauważyć które z działań mają realny sens, a które są tylko kolejnym przykładem jak tego nie robić. Dlaczego część rzeczy przyciąga uwagę, a druga część pomimo szczerych chęci twórców pozostaje nieznana? Z jednej strony może chodzić o formę czy tematykę tego co robimy. Z drugiej strony może to kwestia braku ciekawych pomysłów czy energii. Może forma nieodpowiednia? Różnych odpowiedzi będzie dokładnie tyle, ilu osobom zada się to pytanie.  Ale dużo wynikać będzie z tego, w co uwierzymy. Noam Chomsky – znany językoznawca i ekspert w dziedzinie komunikacji w serii wywiadów nazwanych „Requiem for the american dream” (requiem dla amerykańskiego snu) głosił upadek tytułowego poglądu. „Amerykański sen”, głosił, że dzięki wolności każdy może przez pracę i poświęcony czas dorobić się, żyć dostatnio i szczęśliwie i ogólnie rzecz biorąc być człowiekiem spełnionym. Jest to jednak niezwykle utopijna wizja, sprzedawana na masową skalę przez Hollywood. Ale sen amerykański już dawno przestał być amerykański. Wraz z globalizacją trafił na cały świat. Ideologię amerykańskiego snu prześmiewcy przyrównaliby do zarazy koronawirusa, która opanowała cały świat.

Może nie jest aż tak źle…

Jednak amerykański sen nie ma tylko charakteru negatywnego. Przecież to wiara w to, że każdy może realizować marzenia i osiągnąć sukces jest budująca. Co więcej, jeżeli ktoś uwierzy w to szczerze to może być to jak samospełniająca się przepowiednia. Poza tym amerykański sen zna przykłady ludzi, którzy przeszli całą ścieżkę „od zera do milionera”. Bill Gates, Steve Jobs, Mark Zuckerberg – postacie, które dzięki swoim projektom, a nie dzięki wpływom rodzinnym osiągnęli sukces. Do tej listy można dodać jeszcze Stevena Hawkinga jako wybitny sukces naukowy oraz prezydenta Baracka Obamę, który jak podaje legenda przeszedł drogę od chłopaka sprzedającego hotdogi po Biały Dom. To przykłady dojścia na sam szczyt, ale american dream nie musi być zawsze aż tak spektakularny.  Wystarczy tylko mieć dobry pomysł, ambicję i chęci.

W tym wszystkim jest mały haczyk. American dream to bajka, mit, utopia. Przecież ilu jest na świecie tych, którzy „zwyciężyli”, a ilu tych którzy odpadli z wyścigu nie ze swojej winy. Bo mieli pecha, bo na sekundę zaciął się zegarek, bo padał deszcz, bo ktoś znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Może to nie jest zbyt odkrywcze, ale zawsze jest więcej okazji na wypadnięcie z drogi niż dojechanie do celu. Poza tym cytując piosenkę Andrzeja Grabowskiego: 

„jak ktoś ma pecha, to nawet w szczęściu mu się nie farci”.

W kulturze american dream wypalił zbyt mocne piętno. Zarówno u tych, którzy tworzą jak i tych, którzy odbierają. Wszyscy chcą czegoś idealnego, genialnego, wielkiego. Ta swoista megalomania to bezpośrednia konsekwencja bezkrytycznej wiary w amerykański sen.

Droga donikąd

Taka perspektywa jest aż zbyt pesymistyczna. Bo skoro do celu dojeżdża jeden na milion to może nie warto próbować wcale… Mówcy motywacyjni czy coach-e powiedzieliby, że przez porażkę człowiek więcej się nauczy niż przez sukces, a ta nauka sama w sobie jest wartością, albo też pozwoli osiągnąć sukces, gdy spróbuje się po raz drugi. Trochę racji w tym jest. Ale jest to popadanie z jednego american dream do drugiego american dream. „Nie poddawaj się” to właśnie esencja tej ideologii. To jedno wielkie błędne koło.

Obserwowanie osób wierzących w american dream może być czasem nawet zabawne… Aktywista wierzy, że pisząc na facebooku „PROTESTUJĘ” coś w polityce się zmieni,  a młody dziennikarz wierzy, że dostanie pracę w znany programie w telewizji czy w radiu i będzie jak  Robert Mazurek (RMF FM),  Katarzyna Kolenda-Zaleska (TVN), Monika Olejnik (TVN) albo jak Rafał Gębura (7 metrów pod ziemią). Programista wierzy, że będzie jak Mark Zuckerberg tworząc nowego Facebooka, albo jak Bill Gates tworzący na nowo system operacyjny. My naprawdę w to wierzymy i gdy zderzamy się z realiami będzie to niestety bolesne.

Jednak to nie jedyna konsekwencja amerykańskiego snu. Przekonanie, że każdy, a przede wszystkim JA i MOJA grupa, może osiągnąć sukces, ma swoje przełożenie w naszych relacjach społecznych i polityce. Wiara, że poglądy, koncepcje, projekty czy całe ideologie mogą zbawić świat, sprawia jedynie, że człowiek staje się arogancki, a polityka wygląda tak jak wygląda. Przekonanie, że JA MAM ZAWSZE RACJĘ i „nie wiem ale się wypowiem”, polaryzacja, łamanie norm tolerancji (ang. mutual toleration) i powściągliwości (institutional forbearance) to wszystko konsekwencje amerykańskiego snu. To że jakiś polityk nadużywa władzy dla swoich osobistych celów to skutek jego chamstwa, buty i rządzy władzy, ale to że setki tysięcy osób oddają na niego głos, będąc święcie przekonanymi, że to właśnie ten  człowiek wprowadzi „dobrą zmianę” –  to konsekwencja american dream.

Marzenia nie takie straszne

Ja nie zabraniam nikomu marzyć. Jak powiedział w swoim charakterystycznym ironicznym tonem głosu pewien nauczyciel: „No wiesz, każdy może mieć marzenia”. Chodzi tylko oto, aby zmienić wektor działania. To nie jest skomplikowane i to można dostrzec łatwo kto jaki wektor przyjmuje. A zwroty są dwa: albo cel albo droga. Dla każdego kto wybrał „cel” ´ – „toś przepodł”. Ale dla każdego kto wybrał drogę są dwa wyjścia. Albo się będzie stać, albo się nią pójdzie. Jak będziesz stać – „toś przepodł”. Bo historia nie bierze się znikąd, ale powstaje w drodze.